Niedawno przeczytałam historię, w której młoda kobieta narzeka, że jej mąż często przyprowadza do ich domu swoje dziecko z pierwszego małżeństwa.
W końcu nie tego oczekiwała, wychodząc za mąż za rozwiedzionego mężczyznę.
Chociaż wiedziała o dziecku, nie dało jej to do myślenia. Kobieta niby nie ma nic przeciwko temu, że dziecko jej męża przebywa z nimi, ale zdarza się to dość często.
Mieszkają w jego jednopokojowym mieszkaniu, choć ona ma własne lokum.
Ona chce być sama z mężem, ale musi się nim dzielić z jego dzieckiem.
Teraz kobieta nie wie, co robić, ponieważ jej mąż coraz częściej zostawia dziecko w ich domu.
Nawet nie pyta jej, czy może przyprowadzić dziecko do domu. Przychodzi z nim, kiedy chce, a ona dowiaduje się o tym w ostatniej chwili.
Powinna postawić warunek: albo ona, albo dziecko.
Miejcie razem dziecko, wtedy mąż zapomni o pierwszym…. itd.
Spodobał mi się jeden komentarz (cytujący słowa jakiegoś psychologa):
Niby słowa są podobne, ale mają inne znaczenie.
Przez “inwestowanie w kobietę” rozumie się nie tylko pieniądze, ale wszystko to, co mężczyzna jest gotów dać kobiecie (czas, miłość, zrozumienie, pomoc, pieniądze, ochronę…).
A ta, która się „napatoczyła” to wiadomo co się z nią robi.
A tym bardziej wiązać się więzami małżeńskimi.
Jeśli nie jesteś gotowa zaakceptować dziecka męża z pierwszego małżeństwa, nie wychodź za mąż. Taka jest prawda.