Mariusz Trynkiewicz nazywany jest szatanem. Szatanem z Piotrkowa, w którym dopuścił się strasznych zbrodni. Od pierwszej minęło równo 35 lat. 29 lipca 1988 r. w Piotrkowie Trybunalskim zwabił do swojego mieszkania trzech nastolatków. Wszystkich zamordował. W rocznicę ich śmierci odwiedziliśmy miejsca związane z makabrą.
Tam, gdzie Trynkiewicz złożył ciała ofiar w stos i je podpalił, las był wtedy młodnikiem. Nie był wysoki. Miał góra trzy metry. Teraz wszystko jest zarośnięte. Ludzie odeszli, rzadko tu ktoś przychodzi na tę mogiłę. Drogi zarosły jeżynami. Grób ukryty jest w gęstwinie i trudno go już odszukać.
Łatwiej znaleźć symboliczny grób Wojtka Pryczka. Wiele lat temu matka chłopca oznaczyła to miejsce białym krzyżem. Charakterystyczny znak stoi dwa metry od drogi z Piotrkowa w kierunku Koła. Jest przy leśnym dukcie. Idziemy od krzyża ok. 100 m. w głąb lasu i w zagajniku (po lewej stronie drogi) znajdujemy drugi krzyż, a na nim klepsydrę z napisem: “Wojtuś Pryczek, żył lat 13. Zginął śmiercią tragiczną 4 lipca 1988 roku. Został zamordowany przez Trynkiewicza”.
Na leśnej mogile dawno nikt nie był. Matka chłopca zmarła kilka lat temu. Został tylko jego starszy brat. Są tu jednak sztuczne kwiaty i wypalone znicze.
Z Januszem Sielskim, policjantem, który przed laty zatrzymał Trynkiewicza, idziemy szlakiem zbrodni. — Tu z mostu przy ul. Wierzejskiej widać wtedy było osiedle Wyzwolenia, gdzie mieszkał Trynkiewicz. Tu polował na swoje ofiary. Nad jeziorem Bugaj spotkał Wojtka Pryczka, a później trzech kolejnych chłopców — wspomina Janusz Sielski.
Stoimy na moście przy Wierzejskiej. Teren teraz jest zarośnięty, a zalew ledwie stąd widać. 35 lat temu tu było pusto. Można to ocenić, oglądając archiwalne zdjęcia z wizji lokalnej. Puste pole, wał ziemny, żadnych drzew. — To tu nad Bugajem Trynkiewicz zagadnął chłopców, skusił ich znaczkami, strzelaniem z wiatrówki i zwabił do siebie. Podał im adres. Poszli tam sami, a on w tym czasie odprowadził motocykl do garażu. Kiedy przyszedł do swojego mieszkania, chłopcy czekali na niego w klatce schodowej.
Sąsiad Trynkiewicza przed laty opowiadał “Faktowi”: — Pamiętam tamten dzień. Wchodziłem po schodach i na półpiętrze spotkałem trzech chłopców. Siedzieli na schodach. Przeżyłem szok, kiedy dowiedziałem się później, że zginęli w mieszkaniu mojego sąsiada.
Ten świadek już nie żyje. Podobnie jak wielu. Stanisław Kaczmarek, ojciec zamordowanego przez Trynkiewicza Krzysia, jest pochowany parę metrów od obu synów. Starszy brat Krzysztofa zginął tragicznie 10 lat po zbrodni. Nie poradził sobie z poczuciem winy, że mógł uratować brata i jego kolegów. Tragicznego dnia nie poszedł z nimi nad zalew.
— Dla tej rodziny to była straszna tragedia. Dwójka dzieci i pan Stanisław. On najbardziej pielęgnował pamięć chłopców. Był najtwardszy ze wszystkich. Inni ojcowie mdleli, a on poszedł rozpoznać zwłoki syna — mówi Janusz Sielski, który wtedy prowadził rozpoznanie operacyjne.
Notatka z Sulejowa i zasłona z literą “T”
29 lipca 1988 r. do mieszkania Mariusza Trynkiewicza weszli trzej chłopcy — Krzysztof Kaczmarek, Tomek Łojek i Artur Kawczyński.
Kiedy po dwugodzinnej zabawie chłopcy chcieli iść do domu, w Trynkiewiczu odezwała się bestia. Chwycił za nóż i zaczął uderzać na oślep. Zabił całą trójkę. Podwinął dywan, żeby krew nie spłynęła na podłogę. Ciała chłopców owinął w zasłony i ukrył w piwnicy. Pod klatkę przyjechał wartburgiem należącym do ojca. Zapakował zwłoki do bagażnika, wywiózł do lasu. Tam ułożył w stos, oblał benzyną i podpalił.
— Lipiec był wtedy tak gorący i suchy jak w tym roku. Ściółka jak pieprz. Gdyby wtedy spalił się las, ogień zatarłby ślady. Może nigdy nie dowiedzielibyśmy się, co się stało i nigdy nie znaleźlibyśmy zaginionej trójki. Nie wyjaśniłaby się też sprawa wcześniejszego zaginięcia Wojtka Pryczka. Ale traf chciał, że po podpaleniu stosu z ciał chłopców morderca odjechał, a nad Piotrków przyszła burza. Deszcz ugasił płomienie. Rano grzybiarz znalazł nadpalone zwłoki — wspomina Janusz Sielski.
Sposób ułożenia zwłok wskazywał na mord rytualny. Policja szukała sprawców, rozpracowywała satanistyczną sektę. Innym torem szło typowanie pedofilów. Do jednostek milicji wysłano komunikat, aby nadesłać informacje o osobach ze skłonnościami pedofilskimi lub karanymi za takie przestępstwa.
Wtedy pracujący w komisariacie w Sulejowie Jerzy Szymański przypomniał sobie o Mariuszu Trynkiewiczu, którego schwytano we Włodzimierzowie pod Piotrkowem pod zarzutem molestowania chłopca. Był wtedy w wojsku. Został skazany przed sąd garnizonowy w Łodzi, a mieszkał w Piotrkowie.
Tak ten dzień wspomina Janusz Sielski: — Ta notatka od Jerzego Szymańskiego trafiła do mnie. Postanowiliśmy sprawdzić, gdzie jest Trynkiewicz i go przesłuchać. Na ulicę Działkową pojechał wtedy zespół z wydziału kryminalnego. Mieliśmy w komendzie radiostację. I koledzy odzywają się przez tę radiostację: Trynkiewicz jest w domu razem z ojcem. Pojechałem tam natychmiast.
Ojciec chodził nerwowo po pokoju. Syn siedział na kanapie. W mieszkaniu widać było świeże ślady sprzątania. — Rozejrzałem się po mieszkaniu i mówię: Panie Trynkiewicz, wie pan, po co przyszliśmy?
— Nie mam z tym nic wspólnego rzucił Trynkiewicz, a jego ojciec uzupełnił: — Ze sprawą spalonych chłopców znalezionych w lesie mój syn nie ma nic wspólnego.
Rozejrzałem się po pokoju i wtedy dostrzegłem w oknie zasłonkę z charakterystyczną literą “T”, wyhaftowaną bordowym kordonkiem. Wzór był taki sam, jak płachta, w którą owinięte były ciała zamordowanych chłopców. Tam też była wyhaftowana charakterystyczna litera “T”. Wtedy zrozumiałem, że w tym mieszkaniu doszło do zbrodni, a naprzeciw mnie siedzi zabójca — opowiada Janusz Sielski. — Wtedy powiedziałem: Jest pan zatrzymany w związku z zabójstwem trzech chłopców.